Jestem pielęgniarką. Swoje dzieci szczepiłam zgodnie z kalendarzem szczepień do czasu, aż mój 13-letni wówczas syn przestał chodzić po podaniu mu przypominającej dawki szczepionki błonica – tężec. Stało się to w ciągu kilku tygodni. Diagnoza postawiona przez profesora brzmiała – zespół posurowiczy po szczepieniu przeciwbłoniczym.
Syn zapadł na ogólnoustrojowe zapalenie stawów, powięzi i ścięgien. Cierpiał okropny ból. Półroczne leczenie sterydami nie przyniosło efektu. Było coraz gorzej. Z najgorszego stanu udało nam się go wyciągnąć stosując naturalne metody terapii.
Po kilku miesiącach syn wrócił do szkoły, ale pomimo naszych działań wciąż dokuczały mu bóle nóg, zwłaszcza okolice stawów skokowych i ścięgien Achillesa. Przyjmował duże ilości środków przeciwbólowych.
Trwało to kolejnych 7 lat. Przełomem okazała się rozmowa z moim przyjacielem, biochemikiem śledzącym tematykę szczepionkową. Podpowiedział, aby wykonać u syna badania w kierunku infekcji bakteriami wewnątrzkomórkowymi, ponieważ jak się okazuje mogą one zostać podane dziecku wraz z zainfekowaną nimi szczepionką. To był strzał w dziesiątkę. Okazało się, że syn w momencie szczepienia został zainfekowany mycoplasmą.
Od kilku miesięcy przyjmuje leki i już nie cierpi.